Kontuzja pleców szybko usunięta
(Back injury quickly healed)
Reprinted from the February 25, 2008, issue of the Christian Science Sentinel.
Kilka lat temu miałem próbę sztuki w Monachium, w Niemczech,
w gorący wrześniowy dzień. Jako że postać, którą grałem, była młodym chłopcem,
musiałem wskakiwać na różne elementy dekoracji i zeskakiwać z nich, biegając po
scenie, demonstrując wiele fizycznego wysiłku i giętkości. Pewnego dnia podczas
próby naciągnąłem mięśnie pleców i odczuwałem ból.
Ruchy miałem ograniczone i wyraźnie czułem, jakby w moich
plecach coś fizycznie było nie na swoim miejscu. Niedługo miałem wyjechać na
dziewięciomiesięczne tournee i zacząłem się bać, że kontuzja może mi
uniemożliwić próby czy przedstawienia. Na szczęście dzięki studiowaniu
Chrześcijańskiej Nauki wiedziałem jak ważne jest modlenie się i zwrócenie ku
Bogu raczej aniżeli skupianie się na fizycznych symptomach.
Tej nocy po próbie wróciłem do mojej kwatery, gdzie mogłem
być sam i spędziłem trochę czasu na modlitwie. Sięgnąłem po numer Christian Science Journal i kiedy
modliłem się nad ideami zawartymi w artykułach, które czytałem, zacząłem
odczuwać spokój i wszelki strach, że moje ruchy mogą być ograniczone zaczął
zanikać. W jednym z artykułów autor mówił o dzieciach Boga, których istnienie
jest „dynamiczne i pozbawione wysiłku” Łał! Sformułowanie to uderzyło mnie i na
nowo zdałem sobie sprawę z tego, że moja prawdziwa substancja była duchowa.
Nie byłem materialnym ciałem, które próbowało być
wystarczająco silne czy wystarczająco naładowane energią, żeby osiągnąć
wystarczającą wytrzymałość na długie teatralne tournee. Utrzymywałem w myślach,
że moim prawdziwym „ciałem” była moja duchowa tożsamość – substancja myśli Boga
– i dlatego była pozbawiona bólu, pozbawiona wysiłku, dynamiczna i wolna. To
znaczyło, że moja praca nie wymagała uczenia moich mięśni zapamiętywania, co
wiązałoby się z ryzykiem ich naciągnięcia.
Kiedy się tak modliłem rozmyślając o tym, jak Bóg, Duch,
stworzył mnie, zrozumiałem, że mogę być „wolnym od wysiłku sobą”. Ten cytat z Nauki i zdrowia z kluczem do Pisma Świętego
dopełnił moich modlitw: „Człowiek jest poddanym Boga, Ducha, i niczym więcej.
Istnienie Boga to nieskończoność, swoboda, harmonia i niezmierzona błogość.
‘Tam, gdzie jest Duch Pana, tam jest wolność.’ Na podobieństwo dawnych
arcykapłanów człowiekowi wolno ‘wstąpić w święte świętych’ – wymiar Boga”.
Moja prawdziwa tożsamość nagle zarysowała się wyraźnie. To
zrozumienie całkowicie zaprzeczało przekonaniu, że uprawianie mojej normalnej
pracy aktora, którą stanowią próby, może spowodować jakikolwiek ból czy
ograniczenie. Cały strach mnie opuścił i poszedłem spać spokojnie zaufawszy
duchowym prawdom, jakie wyczytałem.
Obudziłem
się następnego ranka całkowicie wolny od bólu już nie odczuwając, że cokolwiek
w moich plecach było nie na swoim miejscu. Podczas próby tego dnia byłem w
stanie poruszać się normalnie i mieć fantastyczne odczucie energii i naturalnej
motywacji dla każdego zadania, jakie przede mną stawiano. Od tego dnia nie było
żadnego nawrotu bólu w plecach, a uzdrowienie okazało się permanentne. Byłem
bardzo wdzięczny za ten dowód mojej wrodzonej wolności przynależnej dziecku
Boga.
Jeszcze
długo po tym, jak poczułem się fizycznie wolny, nieraz rozmyślałem nad tymi
duchowymi prawdami. Przez całe tournee często wracałem do stwierdzenia, że wyrażałem
„dynamiczne i pozbawione wysiłku istnienie”, a to wprowadziło praktyczne i
trwałe poczucie niezmierzonej wolności w moją pracę.
Sympatycznym epilogiem tego
uzdrowienia jest to, że podzieliłem się tą duchową koncepcją z kilkoma moimi
kolegami-aktorami oraz kierownikiem tournee. Niektórzy z kolegów powiedzieli mi
później, że podobnie jak ja, oni również osiągnęli większą fizyczną swobodę
stosując tę ideę na scenie i poza nią.
Airlie Scott lives in London,
England.
Świadectwo uzdrowienia
Nosiłem
się właśnie z zamiarem złożenia ślubów zakonnych. Pogodziłem się z tym, że
prawdopodobnie nie pożyję długo. Poświęciłem mój czas na duchowe nabożne
medytacje. To dawało mi siłę i coraz głębszy spokój na przekór mojej kiepskiej
fizycznej kondycji.
Swego
czasu byłem instruktorem narciarstwa i odnosiłem sukcesy w biznesie. Miałem
dwie małe firmy, organizujące wycieczki narciarskie oraz szkoły letnie. Wiele
się zadziało od tamtej pory do momentu, kiedy zarejestrowano mnie jako
niepełnosprawnego. Byłem „w rozsypce”.
Jako
dziecko zapadłem na chorobę kości. W rezultacie moja lewa noga stała się
krótsza, a kręgosłup skrzywiony. Nie zaprzestałem jednak aktywnego sportowego
życia w dzieciństwie. Grałem w piłkę nożną i tenisa, surfowałem i jeździłem na
rowerze. Byłem aktywnym sportowcem także po ukończeniu szkoły.
I
nagle w roku 1995 zacząłem tracić na wadze. Lekarze nie potrafili tego
wyjaśnić. Przez całe miesiące przechodziłem badania i zażywałem leki. Na koniec
lekarze uznali, że występuje u mnie syndrom nadwrażliwego jelita. Mój organizm
nie przyjmował niektórych rodzajów pożywienia. Występował u mnie również
syndrom chronicznego zmęczenia. Mięśnie pleców i szyi zanikły, eksponując tym
mocniej słabość szyi spowodowaną skrzywieniem kręgosłupa. Pod koniec 1997 roku
moja waga spadła do 48 kg. Nie tolerowałem żadnego jedzenia poza gotowanym
brązowym ryżem i surowymi, przetartymi warzywami, cierpiąc nieustannie z powodu
przemieszczania się szyjnej części kręgosłupa oraz będąc przykutym do łóżka.
Aż
pewnego razu wiosną 2001 roku zobaczyłem plakat anonsujący wykład. Miał być o
jakiejś kobiecie, o której nigdy wcześniej nie słyszałem – Mary Baker Eddy. Nie
mogłem pojąć, dlaczego myśl o tym wykładzie nie opuszczała mnie. Nie miałem
żadnych związków ani nigdy się nie interesowałem tą osobą. I wcale nie miałem
ochoty czegokolwiek się o niej dowiedzieć. Nie wspominając już, że dotarcie do
miejsca wykładu było dla mnie trudnym zadaniem jako dla niepełnosprawnego. Ale
myśl o wykładzie mnie nie opuszczała. Wciąż krążyła po mojej głowie. W końcu
zdecydowałem, że pójdę na wykład.
Pokonując
ból, poruszając się wolno i cierpliwie, zdołałem dotrzeć do sali, gdzie miał
odbyć się wykład. Byłem wyczerpany i mocno obolały.
To,
co usłyszałem sprawiło, że poczułem się nieswojo. Usłyszałem słowo Pismo Święte. Jako młody chłopak czułem
się skrępowany obcując z ludźmi, którzy zajmowali się „Pismem”. Także słowo uzdrawianie zdarzało mi się często
słyszeć. Wydałem mnóstwo pieniędzy na wszelkie możliwe rodzaje alternatywnej
czy naturalnej terapii – od akupunktury do refleksologii i wiele innych
pomiędzy. Nie przyszedłem na ten wykład po uzdrowienie. Szybko zacząłem tracić
zainteresowanie.
Usłyszałem
cytat z książki Nauka i zdrowie z kluczem
do Pisma Świętego: „Bóg jest zarazem punktem centralnym, jak i treścią naszej
istoty.” To zdanie poruszyło mnie. Natychmiast pomyślałem: „Jakim to sposobem
Bóg może być centrum i treścią tej istoty?
Tej istoty, która jest tak schorowana, pełna bólu i pokrzywionych kości.”
Pamiętam
też, że usłyszałem, iż Bóg znaczy „dobry”, i że to „dobro” wypełnia całą
przestrzeń przez cały czas. Słysząc to poczułem, jak ogarnia mnie gniew. Co
było „dobrego” w tym, że cierpiałem przez wszystkie te lata? Co było „dobrego”
w byciu zarejestrowanym jako niepełnosprawny fizycznie i nieuleczalnie chory w
wieku 35 lat? Byłem wściekły! Gniewne myśli całkiem mnie pochłonęły.
Nagle
jednak coś się zmieniło. Mój umysł stał się całkowicie spokojny. Zauważyłem
zmniejszanie się bólu. Najpierw w brzuchu, potem w szyi, a następnie w
kolanach. Poczułem, jakbym już dłużej nie był uwięziony w niedożywionym,
koślawym, przekrzywionym na jedną stronę, obolałym ciele. Czułem, że jestem
odłączonym milczącym obserwatorem, który był świadkiem rosnącego poczucia
odprężenia. To odprężenie zastępowało dotychczasowe odczucia bólu i choroby. To
było jakby kostka lodu położona została na ciepłym parapecie, delikatnie się
rozpuszczając i zmieniając kształt. Tak też uczucia bólu i sztywności
delikatnie rozpuszczały się i zmieniały kształt we mnie – uwalniając od
zesztywnienia, które trzymało mnie w pułapce przez tak wiele lat. Byłem
naprawdę zszokowany.
Proste
idee Prawdy przemieniły moje obolałe ciało w odprężone, wolne od wszelkich
chorobliwych i bolesnych odczuć. Byłem w szoku z powodu tego, co nastąpiło później.
Szedłem do domu długim zamaszystym krokiem, bez cienia wysiłku, głowę trzymałem
wysoko, pierś wypięta, nie było we mnie śladu bólu, zmęczenia czy ograniczenia.
Przeszedłem pieszo całą drogę – około półtora kilometra – i dotarłem na miejsce
przepełniony radością i zdumieniem z powodu tego, co mi się przydarzyło.
Spałem
tej nocy jak małe dziecko, a rano obudziłem się wcześnie z myślą jak Bóg jest
dobry. Bóg rzeczywiście był „centrum i treścią (mojej) istoty” Przypomniałem
sobie inne stwierdzenia zasłyszane w trakcie wykładu, a wśród nich to z Księgi
Rodzaju: „Bóg stworzył człowieka na swój obraz.” A także: „…Bóg zobaczył, że
wszystko, co stworzył, było bardzo dobre.”
Zsunąwszy
się z łóżka doznałem kolejnego szoku. Stałem doskonale wyprostowany, zamiast
być pochylonym na bok z powodu krótszej jednej nogi. Zachowywałem równowagę
stojąc na bosaka. Kiedy tylko spróbowałem jakoś to sobie ułożyć w głowie,
usłyszałem słowa: „Musimy polegać na Bogu w sposób radykalny, jeśli idzie o
nasze dobro.” To były słowa, których nie przypominałem sobie z wykładu. Zdawały
się mieć w sobie taką przekonującą siłę! Nie miałem wątpliwości co do ich
prawdziwości. Natychmiast zacząłem wyrzucać wszystkie wkładki z butów na lewą
nogę. Nie były dłużej potrzebne.
Poczułem
przemożne pragnienie udania się do sklepów i kupienia wszelkich możliwych
składników dla przygotowania normalnego śniadania – takich jak herbata, cukier,
mleko, płatki zbożowe, chleb, masło i miód. Przez ostatnie sześć lat nie byłem
zdolny jeść takich rzeczy. Zjadłem wspaniały, „normalny” posiłek bez
najmniejszego bodaj śladu jakiejś reakcji czy nietolerancji ze strony
organizmu. Pamiętam, jak zrozumiałem, że to nie były szokujące zmiany, ale powrót do normy. Mogłem się spodziewać, że
będzie ich jeszcze więcej.
W
dwa dni później poszedłem na moje pierwsze w życiu nabożeństwo w kościele
Chrześcijańskiej Nauki. Zacząłem studiowanie Nauki i Zdrowia regularnie poprzez lekcje biblijne z Kwartalnika
Chrześcijańskiej Nauki.
W
przeciągu czterech tygodni przybyło mi blisko 28 kilogramów. Byłem w stanie
jeść i trawić każdy rodzaj pokarmu. Potrafiłem przejść na piechotę ponad trzy
kilometry dziennie i wróciłem do jeżdżenia na rowerze, pieszych wycieczek i
pływania. Dosłownie czułem się jak nowo narodzony, wróciła mi chęć do życia,
stanąłem na nogi. Byłem świadomy, że moje
życie było od Boga i nigdy nie zostanie mi odebrane. Nie może zostać osłabione
w żaden sposób, ani być zależne od jakichkolwiek materialnych warunków.
Poszedłem
na wykład bez żadnych oczekiwań i wyszedłem po jego zakończeniu bez żadnych
ograniczeń. Zostałem uwolniony, żeby żyć.
Philip Hockley
Farningham, Kent,
Anglia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz