Strony

czwartek, 6 czerwca 2019

SENS PODDANIA

Obraz może zawierać: 1 osoba, na zewnątrz


Potęga teraźniejszości
Autor - Eckhart Tolle

Rozdział dziesiąty

SENS PODDANIA

Zgoda na teraźniejszość

Wspomniałeś parokrotnie o „poddaniu”. Nie podoba mi się ten pomysł. Trąci fatalizmem. Jeśli zawsze będziemy się zgadzali ze stanem rzeczy, nie zrobimy nic, aby go poprawić. Moim zdaniem postęp – zarówno w życiu osobistym, jak i społecznym – polega na tym, żeby nie akceptować ograniczeń, jakie narzuca teraźniejszość, lecz starać sieje przekroczyć i stworzyć lepszy układ. Bez tego do dziś dnia mieszkalibyśmy w jaskiniach. Jak godzisz ideę poddania ze zmienianiem rzeczywistości i skutecznym działaniem?

Dla niektórych ludzi słowo „poddanie” ma negatywny wydźwięk, ponieważ kojarzy im się z klęską, rezygnacją, kapitulacją w obliczu trudności życiowych, letargiem itd. Ale prawdziwe poddanie to coś zupełnie innego. Nie polega na tym, żeby biernie zgadzać się na każdy układ, w jakim się znajdziesz, w żaden sposób nie próbując go przekształcić. Ani na tym, żeby zaniechać wszelkiego planowania czy inicjowania pozytywnych działań.

W poddaniu zawiera się prosta, lecz głęboka mądrość, zalecająca raczej uległość niż opór wobec nurtu życia. Jedynym punktem, w którym możesz poczuć ten nurt, jest teraźniejszość, „poddać się” znaczy więc bezwarunkowo, bez zastrzeżeń pogodzić się z obecną chwilą, wyrzec się oporu wewnętrznego przed tym, co jest. Opór wewnętrzny to niezgoda na to, co j e s t, wyrażana poprzez myślowe osądy i negatywne emocje. Szczególnie nasila się on wtedy, gdy „coś się nie układa”, czyli pojawia się szczelina między żądaniami i nieelastycznymi oczekiwaniami twojego umysłu a tym, co j e s t. Szczelinę tę wypełnia ból. Jeśli żyjesz już wystarczająco długo, z pewnością zdążyłeś się przekonać, że dosyć często „coś się nie układa”. I właśnie wtedy trzeba się poddać – jeśli chce się wyplenić z własnego życia ból i smutek. Zgoda na to, co jest, natychmiast uwalnia cię od utożsamienia z umysłem, a tym samym pozwala odnowić więź z Istnieniem. Opór i umysł są bowiem jednym.

Poddanie jest procesem czysto wewnętrznym. Nie oznacza. ono wcale, że nie możesz zarazem na zewnątrz przedsięwziąć czegoś, aby zmienić sytuację. Gdy się poddajesz, właściwie nie musisz akceptować jej całej, lecz tylko niewielki wycinek sytuacji, zwany teraźniejszością.

Gdybyś na przykład ugrzązł w błocie, nie powiedziałbyś sobie: „Dobra, kapituluję: ugrzęzłem i już”. Kapitulacja to nie to samo, co poddanie. Nie musisz akceptować niepożądanej czy niemiłej sytuacji życiowej. Nie musisz też wmawiać sobie, że ugrzęznąć w błocie to właściwie nic złego. Wręcz przeciwnie. Stawiasz sprawę jasno: chcesz się wydobyć z błota. Skupiasz się wyłącznie na obecnej chwili, nie opatrując jej w myślach żadną etykietką. Znaczy to, że nie osądzasz teraźniejszości. Skoro tak, nie opierasz też się ani nie doznajesz negatywnych emocji. Godzisz się z Jestestwem” danej chwili. Dopiero potem zaczynasz działać i robisz wszystko, co w twojej mocy, żeby wydobyć się z błota. Jest to działanie pozytywne – dużo skuteczniejsze od działania negatywnego, powodowanego gniewem, rozpaczą lub rozgoryczeniem. Dopóki nie osiągniesz zamierzonego rezultatu, nadal poddajesz się teraźniejszości, w żaden sposób jej nie klasyfikując.

Tytułem ilustracji przytoczę pewną obrazową analogię. Powiedzmy, że idziesz w nocy ścieżką wśród gęstej mgły. Masz jednak mocną latarkę, której światło przebija mgłę i otwiera przed tobą wąską, wyraźnie widoczną drogę. Ta mgła to twoja sytuacja życiowa, łącznie z przeszłością i przyszłością; latarką jest twoja świadoma obecność; wyraźnie widoczną drogą – teraźniejszość.

Jeśli wytrwale się nie poddajesz, twardnieje przez to twoja psychiczna forma, czyli skorupa ego, wzmaga się więc wrażenie osobności. Otaczający cię świat wydaje się groźny, a szczególne poczucie zagrożenia budzą ludzie. Pojawia się bezwiedny przymus niszczenia innych za pomocą osądów, a także potrzeba rywalizacji i dominacji. Nawet przyroda staje się wrogiem; wszystko widzisz przez pryzmat lęku. Choroba psychiczna zwana paranoją jest zaledwie nieco ostrzejszą postacią tego normalnego, lecz zaburzonego stanu świadomości.

Opór utwardza i usztywnia nie tylko twoją formę psychiczną, ale i fizyczną, czyli ciało. W rozmaitych jego częściach tworzą się napięcia, a ono całe zwiera się w sobie. Swobodny przepływ energii, bez którego organizm nie może prawidłowo funkcjonować, ulega mocnemu ograniczeniu. Dzięki pracy z ciałem i pewnym rodzajom fizjoterapii można przywrócić swobodę krążenia energii, lecz dopóki nie zaczniesz na co dzień stosować zasady poddania, wszelkie takie zabiegi przyniosą je-dynie chwilową ulgę i usuną objawy, ponieważ sama przyczyna – nawykowy opór – nie została rozpuszczona.

Masz jednak w sobie coś, co nie podlega przelotnym wpływom okoliczności, składających się na sytuację życiową. Dotrzeć do tego czegoś możesz wyłącznie pod warunkiem, że się poddasz. Tym czymś jest twoje życie, samo twoje Istnienie, wiecznotrwałe w ponadczasowej sferze teraźniejszości. Odnalezienie go to właśnie ta ,Jedyna nieodzowna rzecz”, którą według Jezusa trzeba zrobić.

Jeśli sytuacja życiowa nie zadowala cię lub wydaje się wręcz nie do zniesienia, bezwiedny nawyk stawiania oporu, który ją utrwala, zdołasz przełamać jedynie pod warunkiem, że najpierw się poddasz.

Poddanie doskonale idzie w parze z działaniem, zmienianiem i dążeniem, lecz kiedy już się poddasz, każdy twój ruch nabiera całkiem nowej energii, nowej jakości. Dzięki poddaniu odnawiasz więź ze źródłową energią Istnienia, a gdy Istnienie przenika wszystkie twoje uczynki, stają się one jednym wielkim świętem na cześć energii życiowej i coraz dalszą podróżą w głąb teraźniejszej chwili. Zaniechanie oporu wznosi na nieporównanie wyższy poziom świadomość, a w ślad za nią wszystko, co robisz lub tworzysz. Owoce pracy potrafią same o siebie zadbać i odzwierciedlają twój nowy stan. W sumie można to nazwać „działaniem w stanie poddania”. Nie jest to praca, jaką znamy od całych tysiącleci. W miarę jak coraz więcej ludzi będzie się budzić, słowo „praca” stopniowo zniknie z naszego języka i być może zastąpi je jakieś inne, specjalnie w tym celu stworzone. To, jaką przyszłość dane ci będzie przeżyć, zależy głównie od teraźniejszego stanu twojej świadomości, poddanie jest więc najważniejsze ze wszystkiego, co możesz zrobić, żeby spowodować zmiany na lepsze. Wszelkie ruchy w sferze zewnętrznej mają jedynie wtórne znaczenie. Świadomość, która jeszcze się nie poddała, nie zdoła zainicjować żadnych naprawdę pozytywnych działań.

Rozumiem, że jeśli znajduję się w niemiłej lub niezadowalającej sytuacji i bez reszty zaakceptuję obecną chwilę taką, jaka ona jest, zniknie wszelkie cierpienie i ból. Wzniosę się ponad nie. Wciąż jednak wydaje mi się niezbyt jasne, skąd można czerpać energię czy motywację do działania i wprowadzania zmian, jeśli nie z pewnej dozy niezadowolenia.

Gdy już się poddasz, widzisz bardzo wyraźnie, co należy zrobić, zaczynasz więc działać, zawsze robiąc tylko jedną rzecz naraz i skupiając się wyłącznie na tym, co robisz w danej chwili. Ucz się od przyrody: spójrz, jak wszystko w niej doprowadzone zostaje do końca, a cud życia rozkwita bez niczyjego niezadowolenia ani zmartwienia. To dlatego Jezus powiedział: „Przypatrzcie się liliom polnym, jak rosną; nie pracują ani przędą”.

Jeśli swoją ogólną sytuację odczuwasz jako niezadowalającą albo niemiłą, wydziel z niej obecną chwilę i poddaj się temu, co j e s t. Stanie się wtedy tak, jakbyś snopem światła latarki przeciął mgłę. Warunki zewnętrzne stracą władzę nad twoją świadomością. Twoje postępowanie nie będzie już odtąd motywowane potrzebą reagowania i oporem.

Potem szczegółowo rozpatrz się w sytuacji. Zadaj sobie pytanie: „Czy mogę cokolwiek zrobić, żeby sytuację tę zmienić, poprawić albo z niej się wycofać?”. Jeśli któreś z tych rozwiązań wyda ci się realne, zastosuj je. Zamiast ogarniać uwagą sto różnych spraw, które dobrowolnie lub z konieczności będziesz załatwiał w jakimś przyszłym terminie, skup się wyłącznie na tej jednej, którą możesz załatwić właśnie teraz. Nie znaczy to, że nie powinieneś niczego planować. Może się przecież okazać, że akurat w tej chwili wszystko, prócz planowania, jest niewykonalne. Ale pilnuj się, żebyś nie zaczął wyświetlać sobie w głowie filmów i wybiegać w przyszłość, tracąc z oczu teraźniejszość. To, co w końcu postanowisz zrobić, niekoniecznie od razu wyda owoce. Dopóki zaś nie nadejdzie czas owocowania, nie opieraj się temu, co jest. Jeśli nie możesz nic zrobić ani się wycofać z danej sytuacji, wykorzystaj ją: niech zmusi cię do jeszcze głębszego poddania, głębszego wniknięcia w teraźniejszość, w Istnienie. Gdy wkraczasz w ponadczasowy wymiar teraźniejszości, często nie wiedzieć czemu następuje zmiana, a ty nie musisz nawet w tym celu zbytnio się wysilać. Życie staje się usłużne i skore do współdziałania. Jeśli twoją aktywność hamowały dotychczas takie czynniki wewnętrzne, jak lęk, poczucie winy lub inercja, stopnieją one w blasku twojej świadomej obecności.

Od energii umysłowej do duchowej

Zaniechać oporu? Łatwo się mówi! Wciąż nie bardzo wiem, jak to zrobić. Jeśli powiesz, że najpierw trzeba się poddać, pozostaje pytanie: no dobrze, ale jak?

Na początek spójrz w oczy tej prawdzie, że w ogóle stawiasz opór. Bądź przy tym, gdy się on pojawi. Popatrz, jak twój umysł go stwarza, jak opatruje etykietką sytuację, ciebie samego lub innych ludzi. Obserwuj towarzyszące temu procesy myślowe. Odczuwaj energię emocji. Obserwując opór, przekonasz się, że niczemu on nie służy. Gdy bez reszty skupiasz się na teraźniejszości, uświadamiasz sobie swój bezwiedny opór, a wtedy automatycznie przestajesz go stawiać. Nie sposób być jednocześnie świadomym i nieszczęśliwym; świadomość jest nie do pogodzenia z jakimkolwiek negatywizmem. Negatywizm, ból, wszelkiego rodzaju cierpienie oznacza, że opór trwa, on zaś jest zawsze nieświadomy.

Ale przecież mogę sobie uświadamiać własne bolesne uczucia?

Czy dobrowolnie wybrałbyś ból? A jeśli nie ty go wybrałeś, to skąd się wziął? Czemu służy? Kto przedłuża jego trwanie? Twierdzisz, że uświadamiasz sobie swoje bolesne uczucia, ale w rzeczywistości utożsamiasz się z nimi i karmisz je, ulegając przymusowi myślenia. Wszystko to są przejawy nieświadomości. Gdybyś był świadomy, czyli całkowicie obecny tu i teraz, niemal w jednej chwili stopniałby cały negatywizm. Nie wytrzymałby twojej obecności. Sprzyjające warunki stwarza mu wyłącznie twoja nieobecność. Nawet ciało bolesne nie przetrwa długo, kiedy jesteś obecny. Sam przedłużasz żywot swojej niedoli, dając jej czas. A ona nim właśnie się żywi. Gdy nieustannie pielęgnujesz w sobie intensywną świadomość obecnej chwili, czas obumiera. Ale czy chcesz, żeby obumarł? Czy naprawdę masz już dość? Kim byłbyś, gdyby nie czas?

Dopóki nie nauczysz się poddawać, o wymiarze duchowym możesz najwyżej czytać, rozmawiać, pisać książki, rozmyślać, ekscytować się nim i wierzyć w jego istnienie – albo i nie wierzyć, zależnie od przypadku. Nie sprawia to żadnej różnicy. Dopiero gdy się poddajesz, wymiar ten staje się w twojej codziennej rzeczywistości czymś naprawdę żywym. Bijąca z ciebie energia – ta, która kieruje odtąd twoim życiem – zaczyna wtedy wibrować na znacznie wyższej częstotliwości niż energia umysłowa, nadal kierująca naszym światem: ta, która stworzyła istniejące dziś społeczne, polityczne oraz gospodarcze struktury naszej cywilizacji i nieustannie przedłuża własny żywot za pomocą systemów kształcenia i środków masowego przekazu. Dzięki temu, że się poddajesz, zstępuje na ten świat energia duchowa. Nie zadaje ona cierpień ani tobie, ani innym ludziom, ani żadnej formie życia na kuli ziemskiej. W przeciwieństwie do energii umysłowej nie zanieczyszcza też planety i nie podlega prawu biegunowości, na mocy którego nie może istnieć nic, co by nie miało swojego przeciwieństwa, a zatem nie ma dobra bez odpowiadającego mu zła. Ludzie napędzani energią umysłową – wciąż jeszcze przytłaczająca większość ludzkości – nie zdają sobie sprawy z istnienia energii duchowej. Należy ona do rzeczywistości innego rzędu i stworzy całkiem odmienny świat, gdy tylko wystarczająco wiele osób osiągnie stan poddania, a więc wyzbędzie się wszelkiego negatywizmu. Jeśli ziemia ma przetrwać, w jej mieszkańcach krążyć będzie ta właśnie energia.

Jezus napomknął o niej w Kazaniu na Górze, wygłaszając słynne prorocze zdanie: „Błogosławieni cisi, oni bowiem odziedziczą ziemię”. Otóż właśnie cicha lecz intensywna obecność rozpuszcza nieuświadomione schematy, wedle których funkcjonuje umysł. Działanie ich jeszcze przez pewien czas może się utrzymać, ale nie będą już rządziły twoim życiem. Również i zewnętrzne okoliczności, którym dotąd stawiałeś opór, zazwyczaj szybko ulegają zmianie lub się ulatniają, gdy tylko się poddasz. Poddanie to potężna siła, przemieniająca sytuacje i ludzi. A nawet jeśli warunki zewnętrzne nie zmienią się natychmiast, możesz się wznieść ponad nie, skoro już zgodziłeś się na teraźniejszość. Tak czy owak –jesteś wolny.

Poddanie w związkach osobistych

A jeśli ktoś chce mnie wykorzystać, manipulować mną albo rządzić? Czy komuś takiemu też mam się poddać?

Ludzie tego pokroju są odcięci od Istnienia, toteż bezwiednie próbują uzyskać od ciebie energię i moc. Co prawda, tylko człowiek nieświadomy będzie próbował wykorzystywać innych lub nimi manipulować, równie prawdziwe jest jednak to, że próba taka okaże się skuteczna jedynie wobec kogoś, komu także świadomości brakuje. Jeśli stawiasz opór cudzym nieświadomym zachowaniom lub z nimi walczysz, sam też tracisz świadomość. Poddanie wcale nie polega na tym, że masz pozwolić, aby wykorzystywali cię ludzie pozbawieni świadomości. Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś udzielił stanowczej i wyraźnej odmowy albo wycofał się z danej sytuacji, nie mając zarazem w sobie ani odrobiny oporu. Kiedy komuś lub czemuś odmawiasz, niech odmowa ta nie wynika z buntu, lecz z wglądu – z jasnego rozeznania, jakie wyjście jest dla ciebie w tej akurat chwili właściwe, a jakie nie. Niech to nie będzie reakcja, ale rzeczywiście odmowa, i to wysokiej próby – nie skażona niczym negatywnym, a więc nie przysparzająca cierpień.

Mam w pracy niemiłą sytuację. Próbowałem jej się podać, ale mi się nie udaje. Za każdym razem budzi się silny opór.

Jeśli nie możesz się poddać, natychmiast zacznij działać: zabierz głos lub zrób coś, żeby zmienić sytuację – albo wycofaj się z niej. Weź odpowiedzialność za własne życie. Nie pozwól, żeby jakakolwiek negatywna skłonność zanieczyszczała twoje piękne, promienne Istnienie wewnętrzne i ziemię. Nie udzielaj w sobie gościny żadnemu rodzajowi nieszczęścia.

Czy zasady nie stawiania oporu należy się trzymać również w zewnętrznych sprawach życiowych, na przykład nie opierając się przemocy? A może reguła ta odnosi się wyłącznie do życia wewnętrznego?

Zajmij się tylko aspektem wewnętrznym. To najważniejsze. Oczywiście zmieni się też wtedy twój sposób prowadzenia spraw na zewnątrz, twoje związki z ludźmi itd.

Właśnie w tych ostatnich zajdzie wskutek poddania głęboka zmiana. Dopóki bowiem nie potrafisz zgodzić się na to, co j e s t, nikogo nie zdołasz przyjąć z dobrodziejstwem inwentarza. Będziesz ludzi osądzał, krytykował, szufladkował, odrzucał albo próbował zmieniać. Co gorsza, jeśli stale traktujesz teraźniejszość jako narzędzie, pozwalające osiągnąć w przyszłości wytyczony cel, to i każdego człowieka, z którym się spotkasz albo zbliżysz, będziesz traktował instrumentalnie. Związek – a więc i drugi człowiek – ma dla ciebie znaczenie drugorzędne albo żadne. Przede wszystkim liczy się to, co dzięki związkowi możesz zyskać: korzyść materialna, poczucie władzy, rozkosz fizyczna albo jakiś inny sposób dopieszczania ego.

Objaśnię teraz, jak w związkach działa poddanie. Otóż kiedy wybucha spór czy konflikt z partnerem życiowym lub inną bliską osobą, przyjrzyj się najpierw swoim odruchom obronnym, które budzą się w obliczu cudzego ataku, albo poczuj siłę własnej agresji, kiedy ty z kolei atakujesz stanowisko rozmówcy. Obserwuj w sobie przywiązanie do własnych poglądów i przekonań. Staraj się czuć energię myślowo– emocjonalną, z której wypływa chęć stawiania na swoim i udowadniania cudzych błędów. Jest to energia umysłu egotycznego. Uświadamiasz sobie jej istnienie, przyjmując je do wiadomości i możliwie najpełniej odczuwając jej obecność. I wreszcie pewnego dnia, w trakcie sporu, stwierdzasz nagle, że wybór należy do ciebie; możesz wtedy poniechać swojej reakcji – ot tak, na próbę. No więc poddasz się. Nie chodzi o to, żebyś przyznał rację rozmówcy, wypowiadając kilka czczych słów z miną, która mówi: „Nie zniżę się do tych dziecinnych, nieświadomych zagrań”. W ten sposób przeniósłbyś tylko swój opór na inny poziom, pozostawiając rządy umysłowi egotycznemu, przekonanemu o własnej wyższości. Musisz się rozstać z całym myślowo–– emocjonalnym polem energii, które w tobie tkwi i walczy o władzę.

Ego jest sprytne, zdobądź się więc na ogromną czujność, obecność i bezwzględną szczerość wobec siebie, żeby sprawdzić, czy aby na pewno przestałeś się utożsamiać ze swoim stanowiskiem myślowym, a tym samym uwolniłeś od umysłu. Jeśli nagle poczujesz wielką lekkość, jasność i głęboki spokój, będzie to nieomylny znak prawdziwego poddania. Zobacz wtedy, jak zmieni się stanowisko rozmówcy, gdy przestaniesz je zasilać swoim oporem. Kiedy znika przeszkoda, jaką dotychczas było poczucie tożsamości ze stanowiskami myślowymi, zaczyna się prawdziwe porozumienie.

A jak jest z brakiem oporu w obliczu przemocy, agresji itp.?

Brak oporu niekoniecznie polega na nie działaniu. Zasada braku oporu znaczy jedynie, że w tym, co robisz, nie ma elementu reakcji. Przypomnij sobie głęboką mądrość, która leży u podłoża wschodnich sztuk walki: nie opieraj się sile przeciwnika. Ulegnij, żeby zwyciężyć.

Należy jednak dodać, że nie działanie w wykonaniu osoby wysoce obecnej ma wielką moc przeistaczania i uzdrawiania sytuacji i ludzi. Taoiści określają je mianem wu wei, co zwykle tłumaczy się jako „działanie bez działania” lub „spokojne, bezczynne siedzenie”. W starożytnych Chinach uchodziło za jedno z największych osiągnięć czy też cnót. Ta specyficzna bezczynność zasadniczo różni się od nieróbstwa w wydaniu kogoś, kto trwa w stanie zwyczajnej świadomości, a raczej nieświadomości, podszytej lękiem, inercją lub niezdecydowaniem. Żeby naprawdę nie działać, trzeba w sobie samym nie stawiać najmniejszego oporu i być ogromnie czujnym.

Jeśli natomiast konieczne jest działanie, nie zareagujesz tak, jak ci każe twój tresowany umysł, lecz odpowiesz na sytuację, przyjmując za punkt wyjścia własną świadomą obecność. Nie będziesz miał wtedy w głowie żadnych pomysłów – nawet tego pomysłu, że nie należy uciekać się do przemocy. Któż więc potrafi przewidzieć, co w końcu zrobisz?

Ego wierzy, że w oporze tkwi siła, podczas gdy tak naprawdę odcina cię on od Istnienia – jedynego siedliska prawdziwej mocy. Opór jest słabością i lękiem w przebraniu siły. To, co ego uznaje za słabość, jest twoim Istnieniem w całej jego czystości, niewinności i potędze. To, co ego uznaje za siłę, jest słabością. Fałszywe ,Ja” trwa więc w nieustannym oporze i odgrywa nieautentyczne role, żeby zakamuflować twoją rzekomą słabość, która w istocie jest twoją mocą.

Dopóki nie nastąpi poddanie, stosunki między ludźmi muszą polegać w znacznej mierze na bezwiednym graniu ról. Kiedy się poddasz, egotyczne mechanizmy obronne i maski okażą się niepotrzebne. Będziesz odtąd bardzo prosty, bardzo prawdziwy. „To niebezpieczne” – mówi ego. „Stanie ci się krzywda. Łatwo dasz się zranić”. Nie wie oczywiście, że tylko poprzez zaniechanie oporu, tylko poprzez opuszczenie gardy masz szansę odkryć swoją prawdziwą, istotną nietykalność, dzięki której nic cię nie zrani.

Od choroby do oświecenia

Kiedy człowiek ciężko chory całkowicie zaakceptuje swój stan i podda się chorobie, czy nie wyzbędzie się tym samym chęci wyzdrowienia? Straci przecież wtedy determinację, niezbędną do walki z chorobą, prawda?

Poddanie to bezwzględna zgoda wewnętrzna na to, co jest. Mówimy o twoim życiu – tej oto chwili – a nie o warunkach czy okolicznościach, w których żyjesz. Nie zajmujemy się tym, co nazywam sytuacją życiową. Omówiliśmy już zresztą tę kwestię.

W odniesieniu do choroby sens poddania jest następujący. Choroba stanowi element sytuacji życiowej. Ma więc przeszłość i przyszłość. Tworzą one kontinuum, dopóki twoja świadoma obecność nie zbudzi odkupicielskiej mocy teraźniejszości. Jak wiesz, pod powierzchnią rozmaitych warunków, składających się na sytuację życiową, która trwa w czasie, jest coś głębszego, bardziej zasadniczego: twoje życie, samo twoje Istnienie w bezczasowym Teraz. Ponieważ w teraźniejszości nie ma problemów, nie ma też choroby. Wiara w etykietkę, którą ktoś opatrzył twój stan, utrwala go, nadaje mu moc i z chwilowego zakłócenia równowagi czyni pozornie litą rzeczywistość. Wierze tej choroba zawdzięcza nie tylko pozór rzeczywistości i materialności, lecz także ciągłości w czasie, której przedtem była pozbawiona. Gdy skupisz się na bieżącej chwili i przestaniesz ją opatrywać myślowymi etykietkami, sprowadzisz chorobę do jednego albo kilku spośród następujących czynników: bólu fizycznego, osłabienia, niewygody lub niewydolności. I temu właśnie się poddajesz – t e r a z. Nie poddajesz się idei „choroby”. Pozwól, niech cierpienie siłą wpędzi cię w obecną chwilę, w intensywnie świadomą obecność. Wykorzystaj je, żeby się zbliżyć do oświecenia.

Poddanie nie zmienia tego, co j e s t — a przynajmniej nie zmienia bezpośrednio. Poddanie zmienia ciebie. Wraz z tobą zmienia się cały twój świat, ponieważ stanowi tylko odbicie. Mówiliśmy zresztą już o tym.

Gdybyś popatrzył w lustro i nie spodobałby ci się ujrzany w nim obraz, musiałbyś oszaleć, żeby go zaatakować. A przecież tak właśnie robisz, kiedy nie zgadzasz się na to, co j e s t. Gdy zaś atakujesz lustrzane odbicie, ono, rzecz jasna, odpowiada kontratakiem. Jeśli akceptujesz każdy widziany w lustrze obraz, jeśli odnosisz się do niego życzliwie, nie ma on wyboru: po prostu musi ci tę życzliwość odwzajemnić. W ten sposób zmieniasz świat.

Problem nie tkwi w chorobie. Problemem jesteś ty sam – dopóki umysł egotyczny sprawuje rządy. Kiedy dotknie cię choroba, inwalidztwo czy inna niemoc, nie upatruj w tym porażki, nie czuj się winny. Nie miej życiu za złe, że niesprawiedliwie się z tobą obeszło, ale nie miej też pretensji do siebie. Wszystko to są formy stawiania oporu. Jeśli ciężko zachorujesz, potraktuj to jako szansę na oświecenie. W ogóle wszelkie „zło”, jakie spotyka cię w życiu, staraj się wykorzystać dla sprawy oświecenia. Odbierz chorobie czas, w którym mogłaby trwać. Pozbaw ją przeszłości i przyszłości. Niech cię wpędzi siłą w intensywną świadomość obecnej chwili – a wtedy zobaczysz, co się stanie.

Bądź alchemikiem. Przeistaczaj pospolite metale w złoto, cierpienie w świadomość, katastrofę w oświecenie.

Jesteś ciężko chory i masz mi za złe te słowa? Skoro tak, to widocznie choroba wrosła w twoje poczucie „ja”, stajesz więc w obronie własnej tożsamości – a także choroby. Stan, konwencjonalnie zwany „chorobą”, nie ma nic wspólnego z tym, kim jesteś naprawdę.

W obliczu katastrofy

Większość ludzi wciąż jeszcze tkwi w nieświadomości, a twardą skorupę ich ego strzaskać może jedynie krytyczna, graniczna sytuacja, zmuszając ich do poddania, a tym samym wyrywając ze snu. Sytuacje takie powstają, gdy wskutek jakiegoś kataklizmu, drastycznego przewrotu, głęboko przeżywanej straty czy innego rodzaju cierpienia cały twój świat nagle się wali i przestaje być zrozumiały. Jest to spotkanie ze śmiercią – fizyczną lub psychiczną. Umysł egotyczny, stwórca tutejszego świata, obraca się w ruinę. Z popiołów starego może się wtedy wyłonić świat nowy.

Nie ma oczywiście żadnej gwarancji, że nawet i sytuacja graniczna spełni to zadanie, zawsze jednak istnieje szansa. U niektórych ludzi sytuacje graniczne jedynie wzmagają opór przed tym, co j e s t, a wtedy zaczyna się droga przez piekło. Inni poddają się tylko częściowo, lecz to już wystarcza, żeby zyskali nieznaną im wcześniej głębię i pogodę ducha. Gdy odpadnie choćby część skorupy ego, przez powstałą w ten sposób szczelinę może błysnąć odrobina promiennego spokoju, ukrytego za barierą umysłu.

Dzięki sytuacjom granicznym zdarza się wiele cudów. Niektórzy mordercy osadzeni w celach śmierci zaledwie na kilka godzin przed egzekucją uwalniają się od ego, odkrywając głęboką radość i spokój, jakie zawsze towarzyszą temu wyzwoleniu. Wewnętrzny opór wobec sytuacji, w której się znaleźli, staje się w pewnej chwili tak silny, że zadaje im nieznośne katusze, a tu nie ma jak zrobić uniku, nie ma dokąd uciec: zamknięta jest nawet droga w przyszłość, wyświetloną z umysłu. Skazaniec musi więc w pełni zaakceptować to, co wydaje się nie do zaakceptowania. W obliczu przemożnej siły zmuszony jest się poddać. Osiąga dzięki temu stan łaski, z którym idzie w parze odkupienie: całkowite uwolnienie od przeszłości. Oczywiście cud łaski i odkupienia tak naprawdę dokonuje się wcale nie za sprawą sytuacji granicznej, lecz poddania.

Ilekroć więc stajesz wobec katastrofy albo coś mocno się „psuje” (katastrofą może być choroba, kalectwo bądź inna niemoc, utrata domu, majątku albo tożsamości społecznej, rozpad związku z kimś bliskim, śmierć lub cierpienie kochanej osoby czy wreszcie zapowiedź własnej rychłej śmierci), wiedz, że jest to tylko jedna strona medalu, a ciebie zaledwie jeden krok dzieli od czegoś niewiarygodnie ważnego: całkowitej przemiany metali nieszlachetnych, jakimi są ból i cierpienie, w złoto. Ten brakujący krok nazywa się „poddanie”.

Nie twierdzę, że w tego rodzaju sytuacji nagle znajdziesz szczęście. Nie, nie znajdziesz go. Ale strach i ból przeistoczą się w spokój wewnętrzny i pogodę ducha, pochodzące z ogromnej głębi, z samego Nie przejawionego. Będzie to „pokój boży, przekraczający wszelkie rozumienie”. W porównaniu z nim szczęście jest stanem bardzo płytkim. Wraz z tym promiennym spokojem pojawia się świadomość – nie na poziomie umysłu, lecz w głębi twojego Istnienia – że jesteś niezniszczalny, nieśmiertelny. Nie jest to wiara, ale niezbita pewność, która nie potrzebuje żadnych zewnętrznych potwierdzeń ani dowodów z drugiej ręki.

Cierpienie w spokój przeistoczone

Czytałem o pewnym starogreckim stoiku, który na wieść o tym, że jego syn zginął w wypadku, stwierdził: „Wiedziałem, że nie jest nieśmiertelny”. Czy na tym właśnie polegać ma poddanie? Jeśli tak, to ja go nie chcę. W pewnych sytuacjach wydaje się nienaturalne i nieludzkie.

Brak kontaktu z własnymi uczuciami nie jest poddaniem. Nie wiemy jednak, w jakim stanie ducha grecki filozof wypowiedział te słowa. Niekiedy nawet w sytuacji granicznej człowiek nadal nie potrafi zaakceptować teraźniejszości. Ale zawsze ma przed sobą jeszcze jedną szansę.

Pierwsza szansa tkwi w tym, żeby w każdej chwili poddawać się rzeczywistości, jaką chwila ta z sobą niesie. Skoro wiesz, że tego, co j e s t, nie da się odczynić (ponieważ właśnie to, a nie co innego już j e s t), przytakujesz temu, co j e s t, lub godzisz się z brakiem czegoś, czego nie ma. Potem robisz to, co zrobić musisz, bo tak akurat nakazuje sytuacja. Jeśli trwasz w tym stanie zgody, nie przysparzasz światu ani odrobiny negatywizmu, cierpienia, nieszczęścia. Żyjesz, nie stawiając oporu, obdarzony łaską i lekkością, wolny od wszelkich zmagań.

Ilekroć ci się to nie udaje, ilekroć pozwalasz przeminąć nadarzającej się sposobności –już to dlatego, że nie jesteś jeszcze wystarczająco świadomy i obecny, aby zapobiec zbudzeniu się w tobie jakiegoś rutynowego, bezwiednego oporu, już to z tej przyczyny, że sytuacja, z którą masz do czynienia, jest zanadto skrajna, abyś potrafił w jakimkolwiek stopniują zaakceptować – stwarzasz ból. Na pozór może się wydawać, że stwarza go sytuacja, lecz w gruncie rzeczy sprawcą jesteś ty sam, a raczej twój opór.

I właśnie wtedy znowu masz szansę się poddać. Skoro nie umiesz pogodzić się z tym, co się dzieje na zewnątrz, zgódź się na to, co tkwi w tobie samym. Skoro nie możesz zaakceptować stanu zewnętrznego, zaakceptuj wewnętrzny. Innymi słowy: nie wzbraniaj się przed bólem. Pozwól mu zaistnieć. Poddaj się żalowi, rozpaczy, lękowi, osamotnieniu – cierpieniu we wszelkich postaciach. Obserwuj je, nie opatrując go myślowymi etykietkami. Otwórz się przed nim. I zobacz, jak cud poddania przeistacza głębokie cierpienie w głęboki spokój. To właśnie jest twoje ukrzyżowanie. Pozwól, żeby stało się twoim zmartwychwstaniem i wniebowstąpieniem.

Nie rozumiem, jak można poddać się cierpieniu. Sam przecież powiedziałeś, że bierze się ono z niezdolności do poddania. Jak więc poddać się nie poddaniu?

Przestań na chwilę zajmować się poddaniem. Kiedy bardzo cię boli, wszelkie gadanie o nim tak czy owak wyda się pewnie czcze. Gdy bardzo cierpisz, masz zapewne największą ochotę uciec przed cierpieniem, zamiast mu się poddawać. Nie chcesz czuć tego, co czujesz. Czy można sobie wyobrazić bardziej normalną postawę? Ale nie ma ucieczki przed bólem, nie ma wyjścia. Owszem, jest wiele ucieczek pozornych – praca, alkohol, narkotyki, gniew, projekcje, tłumienie uczuć itd., lecz żadna nie uwalnia cię od bólu. Cierpienie zepchnięte w podświadomość wcale nie słabnie. Kiedy zapierasz się bolesnych emocji, zatruwają one wszystko, co robisz i myślisz, w tym także twoje związki z ludźmi. Rozsiewasz te emocje w postaci bijącej od ciebie energii, a inni ludzie podskórnie je odbierają. Jeśli są nieświadomi, mogą nawet poczuć nieodpartą chęć, żeby cię w ten czy inny sposób zaatakować lub zranić, albo ty sam ich zranisz, gdy utraciwszy świadomość, obarczysz ich winą za swój ból. Wszystko bowiem, co pokrewne jest wewnętrznemu stanowi człowieka, przyciąga on ku sobie i w swoim zachowaniu przejawia.

Kiedy z czegoś nie daje się wyjść, zawsze jeszcze można przez to przejść. Nie odwracaj się więc od bólu. Spójrz mu w oczy. Poczuj go w całej pełni. Nie m y ś l o nim, tylko go poczuj! W razie potrzeby daj mu wyraz, ale nie komponuj bolesnego scenariusza. Skup się bez reszty na uczuciu, a nie na osobie, przygodzie czy sytuacji, która rzekomo je wywołała. Nie pozwól, żeby umysł wykorzystał ból, aby stworzyć sobie z niego tożsamość ofiary. Jeśli zaczniesz użalać się nad sobą i opowiadać ludziom o swojej tragedii, tym bardziej w niej ugrzęźniesz. Ponieważ nie da się uciec przed uczuciem, jedyna nadzieja zmiany tkwi w tym, żeby w nie wniknąć; bez tego nic się nie zmieni. Skup się więc wyłącznie na tym, co czujesz, i nie opatruj tego uczucia myślowymi etykietkami. Kiedy wnikasz w uczucie, bądź bardzo uważny. Z początku może się wydawać, że wkraczasz w jakiś mroczny, przerażający obszar, a gdy pojawi się chęć odwrotu, obserwuj ją, ale nie ulegaj jej. Nieustannie skupiaj uwagę na bólu, czując wszystko, co cię nachodzi: żal, lęk, zgrozę, samotność. Bądź czujny, bądź przytomny – obecny całym swoim Istnieniem, każdą komórką ciała. Dzięki temu w mrok wnosisz światło: płomień swojej świadomości.

Na tym etapie kwestia poddania nie musi cię dłużej zaprzątać. Już się poddałeś. W jaki sposób? W pełni skupiona uwaga równa się pełnej akceptacji, poddaniu. Kiedy bez reszty na czymś się skupiasz, wykorzystujesz potęgę teraźniejszości, która jest potęgą twojej własnej obecności. Gdy zaś jesteś obecny, nie utrzyma się ani jedno ukryte gniazdo oporu. Obecność unicestwia czas, a bez niego nie przetrwa żadne cierpienie, nic negatywnego.

Zgoda na cierpienie jest podróżą w śmierć. Spotykając się z głębokim bólem, pozwalając mu zaistnieć, uważnie weń wnikając — świadomie wkraczasz w śmierć. A kiedy już taką właśnie śmiercią umrzesz, stwierdzasz, że śmierci nie ma – nie ma więc czego się bać. Tylko ego umiera. Co by to było, gdyby któryś z promieni słonecznych zapomniał o swojej nierozerwalnej więzi ze słońcem i wmówił sobie, że musi walczyć o przetrwanie, stwarzając dla siebie niezależną od słońca tożsamość i kurczowo jej się czepiając? Czyż śmierć takiej ułudy nie byłaby ogromnym wyzwoleniem?

Chciałbyś mieć lekką śmierć? Wolałbyś umrzeć bez bólu, bez męki? Jeśli tak, co chwila umieraj dla przeszłości i niech twoja obecność rozprasza swoim blaskiem to ciężkie, tkwiące w pętach czasu ,ja”, o którym myślałeś, że jest prawdziwym tobą.

Droga krzyżowa

Wiele osób twierdzi, że odnalazło Boga poprzez głębokie cierpienie. Używane w tradycji chrześcijańskiej określenie „droga krzyżowa” ma chyba ten właśnie sens.

Przecież tym właśnie tutaj się zajmujemy.

Mówiąc ściśle, ludzie ci nie odnaleźli Boga poprzez cierpienie, póki bowiem człowiek cierpi, znaczy to, że stawia opór. Odnaleźli Go zatem dzięki poddaniu – całkowitej zgodzie na to, co j e s t, do której to wielkie cierpienie ich zmusiło. Widocznie na jakimś poziomie uświadomili sobie, że sami tworzą własny ból.

W jaki sposób stawiasz znak równości między poddaniem a odnalezieniem Boga?

Skoro opór i umysł są od siebie nieodłączne, zaprzestając oporu – poddając się – kładziesz kres władzy umysłu nad tobą; zrzucasz z tronu uzurpatora, który się pod ciebie podszywa; obalasz fałszywego bożka. Ulatniają się wszelkie osądy i cały negatywizm. Otwiera się wtedy sfera Istnienia, którą dotychczas przesłaniał umysł. Nagle pojawia się w tobie wielki, cichy bezruch, niezgłębiony spokój. W spokoju tym trwa wielka radość. A w tej radości – miłość. A już w najskrytszym rdzeniu – to, co święte, niezmierzone. To, czego nazwać nie sposób.

Nie nazywam tego doświadczenia „odnalezieniem Boga”, jak bowiem można odnaleźć coś, czego nigdy się nie utraciło – samo życie, którym jesteś? Słowo „Bóg” ma zbyt wąski sens – nie tylko z powodu tysięcy lat wypaczeń i nadużyć, jakim je poddawano, lecz i dlatego, że zdaje się kryć za nim jakiś odrębny byt, który nie jest tobą. Tymczasem Bóg jest samym Istnieniem, nie zaś istotą. Nie ma tu żadnej relacji podmiotowo– przedmiotowej, żadnej dwoistości, żadnego rozziewu między tobą a Bogiem. Świadomość, że Bóg istnieje, to najbardziej naturalne zjawisko pod słońcem. Zdumiewające i niezrozumiałe wydaje się nie tyle to, że człowiek zdolny jest uświadomić sobie istnienie Boga, ile właśnie fakt, że go sobie n i e uświadamia.

Drogą krzyżową, o której wspomniałeś, wiedzie stary – do niedawna zresztą jedyny – szlak ku oświeceniu. Ale nie bagatelizuj tego podejścia ani nie lekceważ jego skuteczności. Nadal się ono sprawdza.

Droga krzyżowa polega na całkowitym odwróceniu wartości. Oto bowiem najgorsza rzecz w życiu – twój krzyż – okazuje się najlepszą, jaka kiedykolwiek ci się przydarzyła, gdyż zmusza cię do poddania, do „śmierci”, każe ci stać się niczym, stać się jak Bóg, ponieważ Bóg także jest niczym.

Dla nieświadomej większości ludzi droga krzyżowa pozostaje w dzisiejszych czasach drogą jedyną. Sporo muszą jeszcze wycierpieć, aby się przebudzić, a zanim oświecenie stanie się zjawiskiem masowym, zapewne nastąpią straszliwe kataklizmy. Ponieważ w procesie tym odzwierciedla się działanie pewnych uniwersalnych praw, którym podlega wzrost świadomości, niejednokrotnie przepowiadali go rozmaici wizjonerzy. Opisany został między innymi w Księdze Objawienia, czyli Apokalipsie, choć oprawiono go tam w trudno zrozumiałą, chwilami wręcz hermetyczną symbolikę. Cierpienia nie zsyła zaś ludziom Bóg, lecz sami zadają je sobie, a także bliźnim; jest ono także dziełem pewnych mechanizmów obronnych, którymi ziemia jako żywy, inteligentny organizm posłuży się, aby uchronić się przed nawałą ludzkiego szaleństwa.

Na świecie przybywa jednak ludzi, którzy osiągnęli już taki poziom świadomości, że nie muszą dalej cierpieć, zanim doznają oświecenia. Bardzo możliwe, że należysz do ich grona.

Oświecenie wycierpiane – osiągnięte na drodze krzyżowej – dokonuje się w ten sposób, że do królestwa niebieskiego zostajesz wtrącony siłą, chociaż gryziesz i kopiesz. W końcu się poddajesz, ponieważ ból staje się nieznośny, ale zanim to nastąpi, może cię boleć bardzo, bardzo długo. Gdy natomiast świadomie wybierasz oświecenie, wyzbywasz się przywiązania, które dotychczas wiązało cię z przeszłością i przyszłością, a twoje życie ogniskuje się odtąd w teraźniejszości. Znaczy to, że przytakujesz temu, co jest. Ból przestaje ci być potrzebny. Jak sądzisz, ile czasu musi jeszcze minąć, zanim zdołasz powiedzieć: „Nie będę już przysparzał bólu, nie będę przysparzał cierpienia”? Jak długo jeszcze musi cię boleć, zanim podejmiesz tę decyzję?

Jeśli wydaje ci się, że potrzebujesz więcej czasu, to owszem, dostaniesz go – a wraz z nim więcej bólu. Czas i ból tworzą nierozłączną parę.

Swoboda wyboru

A co powiesz o ludziach, którzy najwidoczniej lubią cierpieć? Mam przyjaciółkę, której facet fizycznie nią poniewiera, a jej poprzedni związek był pod tym względem podobny. Dlaczego ona wybiera takich mężczyzn i czemu nie chce wycofać się z obecnego układu? Dlaczego tak wiele osób wybiera ból?

Wiem, że czasownik „wybierać” to jedno z ulubionych słów Ery Wodnika, ale w tym kontekście wydaje się ono trochę nie na miejscu. Mylące jest twierdzenie, że ktoś „wybrał” zaburzony związek czy inną negatywną sytuację. Żeby wybrać, trzeba być świadomym, i to bardzo. Bez świadomości nie masz wyboru. Pojawia się on przed tobą dopiero wtedy, kiedy –wyzbywasz się utożsamienia z umysłem i jego wytrenowanymi zagraniami, czyli stajesz się obecny. Póki do tego nie dojdziesz, jesteś – w sensie duchowym – nieświadomy: ulegasz przymusowi myślenia, odczuwania i działania zgodnego z tresurą, którą przeszedł twój umysł. Właśnie dlatego Jezus powiedział: „Wybaczcie im, albowiem nie wiedzą, co czynią”. Nie ma to nic wspólnego z konwencjonalnie pojmowaną inteligencją. Znałem wielu bardzo inteligentnych i wykształconych ludzi, którzy byli zarazem całkowicie pozbawieni świadomości, bez reszty utożsamieni z własnym umysłem. Gdy rozwoju umysłowego i gromadzenia wiedzy nie równoważy proporcjonalny do nich wzrost świadomości, istnieje ogromne ryzyko, że człowiek będzie nieszczęśliwy i ściągnie na siebie katastrofę.

Twoja przyjaciółka tkwi w związku z mężczyzną, który nią pomiata, i nie jest to pierwszy tego rodzaju związek w jej życiu. Dlaczego? Z powodu braku wyboru. Posłuszny musztrze, której poddano go w przeszłości, umysł zawsze stara się odtworzyć coś, co już zna – coś swojskiego. Niechby nawet bolało, byle by było swojskie. Umysł zawsze lgnie do rzeczy znajomych. Nieznane jest niebezpieczne, ponieważ nie podlega władzy umysłu. Właśnie dlatego nie lubi on obecnej chwili i ją ignoruje. Gdy obecna chwila dociera do świadomości, powstaje luka nie tylko w umysłowym nurcie, lecz także w kontinuum, które stanowią przeszłość i przyszłość. Wszystko, co naprawdę nowe i twórcze, może przyjść na ten świat jedynie przez tę lukę –jasną przestrzeń, mieszczącą w sobie bezmiar możliwości.

Może więc twoja przyjaciółka w wyniku utożsamienia z umysłem odtwarza wyuczony niegdyś schemat, zgodnie z którym intymności nieodłącznie towarzyszy brutalność. Albo odgrywa wpojony jej we wczesnym dzieciństwie scenariusz, wedle którego niewiele jest warta i należy jej się wyłącznie kara. Możliwe też, że żyje w znacznej mierze za pośrednictwem ciała bolesnego, ono zaś nieustannie szuka kolejnych dawek bólu, żeby nimi się karmić. Jej mężczyzna postępuje tymczasem według własnych bezwiednych schematów, które zazębiają się ze schematami twojej przyjaciółki. Oczywiście sama stwarza ona sobie całą tę sytuację, ale czym lub kim jest to ,Ja”, które dokonuje owego dzieła stworzenia? Wyniesioną z przeszłości, myślowo-emocjonalną kliszą, niczym więcej. Po co wywoływać z tej kliszy jakieś „ja”? Jeśli mówisz przyjaciółce, że sama wybrała ten stan czy też układ, wpędzasz ją w jeszcze głębsze utożsamienie z umysłem. Ale czy naprawdę jest ona właśnie tą umysłową kliszą? Czy ta klisza stanowi jej prawdziwe jestestwo? Czy prawdziwa tożsamość twojej przyjaciółki bierze się z przeszłości? Naucz przyjaciółkę, w jaki sposób może stanąć za własnymi myślami i emocjami jako obserwatorka, przytomny świadek. Opowiedz jej o ciele bolesnym i o tym, jak można się od niego uwolnić. Naucz ją świadomości ciała wewnętrznego. Pokaż, w czym tkwi sens obecności. Gdy tylko uda jej się dotrzeć do potęgi teraźniejszości, a więc wyrwać się spod władzy przeszłości i jej wytrenowanych wzorców, zyska nareszcie swobodę wyboru.

Nikt nie wybiera zaburzeń, konfliktu, bólu. Nikt nie wybiera obłędu. Przydarzają ci się one tylko dlatego, że jesteś nie dość obecny, aby rozpuścić przeszłość – masz w sobie za mało światła, aby rozproszyć mrok. Nie jesteś naprawdę tutaj. Jeszcze nie całkiem się przebudziłeś. Tymczasem więc twoim życiem kieruje tresowany umysł.

Jeśli jesteś jedną z wielu osób, które mają zadawniony żal do rodziców, jeśli po dziś dzień chowasz urazę o coś, co rodzice zrobili lub czego zaniechali, znaczy to, że nadal tkwisz w przeświadczeniu, jakoby mieli oni swobodę wyboru i mogli postąpić inaczej, ale nie chcieli. Na pozór zawsze wydaje się, że ludzie mogą wybierać, lecz to czyste złudzenie. Póki twoim życiem kieruje umysł, podążający głęboko wyjeżdżoną koleiną, póki jesteś swoim umysłem, jaki masz wybór? Żadnego. Przecież tak naprawdę wcale cię tu nie ma. Utożsamienie z umysłem to stan mocno zaburzony, rodzaj obłędu. Prawie wszyscy w mniejszym lub większym stopniu cierpią na tę chorobę. Lecz gdy sobie uświadomisz, na czym ona polega, natychmiast ulatniają się wszelkie pretensje. Jak można mieć komuś za złe to, że jest chory? Jedynym stosownym odzewem będzie współczucie.

Czyli nikt nic jest odpowiedzialny za to, co robi? Nie podoba mi się ta koncepcja.

Jeśli kieruje tobą umysł, to mimo braku wyboru poniesiesz konsekwencje własnej nieświadomości i przysporzysz światu cierpienia. Będziesz dźwigać brzemię lęku, konfliktów, problemów, bólu. Stworzone w ten sposób cierpienie prędzej czy później przemocą wtrąci cię w świadomość.

To, co mówisz o swobodzie wyboru, odnosi się też zapewne do zdolności wybaczania. Człowiek musi osiągnąć pełną świadomość i poddać się, zanim zdoła wybaczyć.

Słowo „wybaczenie” używane jest od dwóch tysięcy lat, ale większość ludzi nadaje mu bardzo wąski sens. Nie możesz naprawdę wybaczyć sobie ani innym, póki czerpiesz z przeszłości poczucie Ja”. Dopiero gdy dotrzesz do potęgi teraźniejszości, która jest twoją własną potęgą, potrafisz autentycznie wybaczyć. Przeszłość traci wtedy moc, a ty głęboko sobie uświadamiasz, że nic, co w życiu zrobiłeś lub tobie zrobiono, nie zdoła choćby najlżejszym muśnięciem dotknąć promiennej istoty tego, kim jesteś. Cała idea wybaczenia staje się wówczas zbędna.

A jak dotrzeć do tego poziomu świadomości?
Kiedy poddajesz się temu, co j e s t, a tym samym stajesz się w pełni obecny, przeszłość traci wszelką moc. Przestaje ci być potrzebna. Kluczem jest obecność, teraźniejszość.

A po czym poznam, że już się poddałem?
Po tym, że przestanie ci się nasuwać to pytanie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witam was kochani, Jam Jest Kryon

  Witam was kochani, Jam Jest Kryon ze służby magnetycznej. Wsłuchajcie się w szelest wiatru i szum morza. Te rzeczy powinny was napełnić ...